Zawsze kochałam pisanie i książki. Jeszcze w liceum do mojej świadomości zaczęło przebijać się nieśmiałe pragnienie, żeby zostać pisarką. I całe moje dorosłe życie wokół tego pragnienia oscylowało. „Oscylowało” to słowo klucz. Poszłam na filologię, żeby studiować literaturę i językoznawstwo. Potem napisałam doktorat i zbudowałam imponującą karierę naukową, tłukąc artykuły naukowe – dla siebie i dla całego zespołu, w którym pracowałam. A poza tym nałogowo pochłaniałam kursy i podręczniki do pisania. Rozkładałam teksty na czynniki pierwsze. W końcu stałam się w tym tak dobra, że zostałam redaktorką i trenerką pisania. Pomagałam ludziom odkrywać swoją kreatywność. Wokół mnie rosły zastępy odblokowanych artystów, którzy kończyli książki, wydawali książki, z pisania książek uczynili swój sposób na życie. Rodzina, znajomi, klienci – rozkwitali twórczo.
Ale ja pisałam sobie w sekrecie. Nad ranem, żeby nikomu nie przeszkadzać. A czasami nie pisałam miesiącami albo i latami. Trzy lata minęły, zanim komukolwiek odważyłam się pokazać swoje teksty.
Bo widzisz, te wszystkie przekonania, które społeczeństwo wciska nam do głów i z którymi tam dzielnie walczyłam u moich klientów, wciskano i we mnie. Pisanie jest dla wybranych. Kto to będzie czytał – tyle się teraz tego wydaje. Lepiej się czymś pożytecznym zająć.
Czy rozpoznajesz się w mojej historii? Czy też krążysz wokół tematu twórczości, bo boisz się się podejść do niego z podniesionym czołem, ale jednocześnie nie jesteś w stanie go odpuścić, bo w głębi serca wiesz, że byłaby to niewybaczalna zdrada samej siebie? Czy też doktoryzowałaś się z unikania tego, czego naprawdę chcesz?
I dlaczego właściwie? Dlaczego przejmujemy się tym, co społeczeństwo uważa za „pożyteczne”? Dlaczego ktoś inny ma decydować, co nam wolno, a czego nie? Nie pytamy się innych, czy wolno zaspokoić nam głód, pragnienie czy inną potrzebę fizjologiczną. Dlaczego z potrzebą ekspresji jest inaczej? Czy naprawdę musimy zawsze upewniać się, że nie zabieramy za dużo miejsca, nie zużywamy za dużo tlenu, nie sprawiamy swoim istnieniem za dużo kłopotu?
Taka postawa nie tylko nas upupia i unieszczęśliwia. Taka postawa zaprzecza naszej wartości. Kiedy mówię: „Nie mam prawa pisać”, to mówię tak naprawdę: „Mój głos nie jest ważny. Moja historia nie jest ciekawa. Moje pragnienia można zignorować”.
Pisanie, i każda twórczość artystyczna, jest rodzajem relacji. Pokazujemy kawałek siebie i dajemy go innym, by mogli – jeśli tylko chcą – zbliżyć się do nas i przejrzeć się w naszych słowach. Jeśli uważamy, że nie zasługujemy na to, by być twórczymi, to znaczy, że uważamy, że nie zasługujemy na taką relację. Albo tak bardzo boimy się odrzucenia, że zamykamy sobie do niej drogę.
Zasługujemy na taką relacje. Zasługujemy na miejsce przy stole. Zasługujemy na to, żeby się wypowiedzieć. Zasługujemy na to, żeby się odsłonić. To wcale nie znaczy, że każda osoba przyjmie nas z otwartymi ramionami, przeczyta, zrozumie i wyda. Kiedy otwieramy się na relację, otwieramy się też na odrzucenie. Ale tylko w ten sposób dajemy innym szansę na to, żeby nas poznali. I może znaleźli w naszej twórczości coś ważnego dla siebie.