Przejdź do treści Przejdź do stopki

Warzywniak

Wie pani, ludzie mówią różne rzeczy, ale ja to jestem kobieta bogobojna. Żadne tam okultyzmy. Tata był wojskowy, dobry człowiek, ale rękę miał twardą. Od razu wybijał nam głupoty z głowy. Ile tych śliweczek? Kilo? Kilo dwieście się nałożyło. Zostawić?

Ciężko pracowaliśmy zawsze. Poza moim bratem, bo ten to się nigdy do roboty nie garnął. Ale wie pani, jak to te chłopy. My kobiety nie możemy się obijać. Poszłam do technikum, bo wykształcenie ważne, ale potem od razu do pracy. Tata zawsze mi mówił: „Baśka, jak umiesz liczyć, to licz na siebie”. Święta prawda. Surowy, ale dobry człowiek. Potem bardzo nam pomógł. Z jego pieniędzy postawiliśmy ten warzywniak. Matka wtedy już nie żyła. Nie chce pani czereśni? Świeżutkie, dzisiaj zrywane! To osiem złotych będzie.

No i jakoś się kręci ten interes. Na początku to jeszcze mi stary pomagał, ale potem poszedł w długą. Wie pani, jak to te chłopy. Do młodszej poszedł, a jak. A potem, jak go ta młoda w dupę kopnęła, to wrócił, przepraszał. A ja mu na to: wara! Nie potrzeba mi, żeby się truteń kręcił po obejściu. Chciał dupczyć, niech idzie dupczyć. Teraz mi córka pomaga czasami. Dobre dziecko. Mądra dziewczyna, zarządzanie studiuje.

No i tak sobie żyliśmy, wie pani, powoli, ale stabilnie. A tu pewnego razu stoję na sklepie, patrzę, a tu matka w drzwiach, cała na biało, przezroczysta taka. Ja tu klientkę obsługuję, a ta się gapi. Aż mi te ogórki, co je ważyłam, z rąk wyleciały! Zostawiam klientkę, wychodzę zza lady, podchodzę do matki i mówię „Co tu robisz?”. A ona mi na to: „pajęczynę masz w kącie”. „Pajęczynę masz w kącie”, wyobraża sobie pani? Niektórym to nawet śmierć nie pomoże. I tak to się zaczęło.

No, przychodzi nadal, przychodzi, po sklepie się kręci. Ciągle ma jakieś uwagi. Jakby mi tego jeszcze brakowało. A tu klienci, trzeba się pilnować, żeby nie odpyskować czegoś, bo zaraz pomyśleliby, że coś ze mną nie tego. A potem to już ruszyło. Przychodzą do mnie. Babki, wujkowie. Tata czasami. Klienci też przynoszą swoich zmarłych. Przychodzi tu taka po marchew – zawsze za nią ta matka krok w krok drobi, wiecznie zatroskana. Ludzie nie widzą, nie zwracają uwagi. Myślałam sobie, że może to ze mną coś, byłam u lekarza, ale nic nie znalazł. No, jakoś tak po prostu mam, że zmarli do mnie przyłażą. Przyłażą, gadają. No to jak już przyłażą, to niech się na coś przydadzą, nie? Ja to jestem kobieta praktyczna. No i tak te seanse zaczęłam. Chce pani przyjść? Zapraszam. Zawsze w piątki. W tym tygodniu pełnia, wtedy zawsze łatwiej. Się pani na listę wpisze. No to się widzimy. Zawsze mówię, że żywi zmarłych wspierają, a umarli żywych.

Zostaw komentarz

0