„Czemu jesteś taka wulgarna?” – oto pytanie, które z pewną regularnością dostaję od różnych ludzi, którzy po raz pierwszy stykają się z moją twórczością w internecie albo widzą jakiś bardziej dosadny tekst. Jest sporo odpowiedzi, które mogłabym wystosować na to zapytanie. Na przykład: „bo czemu, kurwa, nie”. Albo: „bo robiłam doktorat na polskiej uczelni i już nigdy nie odzwyczaiłam się przeklinać”. Ale odpowiedź na to pytanie jest dużo bardziej poważna.
Wybieram takie, a nie inne środki językowe, ponieważ świadome „bycie wulgarną” jest moim rodzajem buntu przeciwko wszystkiemu, czym powinnam być.
A czym powinnam być według różnych ludzi, którzy dają mi złote rady? Kobietą w przypisanej jej roli społecznej. Żoną i matką. Ewentualnie kobietą sukcesu, ale kulturalną, chłodną, nieemocjonalną, bo kobiety, które pokazują emocje, są „histeryczne” i „niepoważne”. A jeśli wyrażają swój (często słuszny) gniew i stawiają granice, to są „babochłopami”, „heterami” i „jędzami”. Powinnam być szczupła. Powinnam być zachowawcza. Powinnam nie nosić sukienek z gigantycznymi dekoltami. Powinnam być uprzejma, uśmiechnięta i „w kobiecej energii”. Łagodnie zapierdalać po łące w powiewnych szatach. Być atrakcyjna, bo kobiety mają ładnie wyglądać, ale nie wyzywająca, bo nie ma nic straszniejszego niż kobieta świadoma swojej seksualności. Powinnam być niezagrażająca. Powinnam nie nosić tej czerwonej szminki, bo to mało profesjonalne. Powinnam mniej gestykulować, bo to „rozprasza słuchaczy”. Powinnam, powinnam, powinnam. A te wszystkie powinności nie pasują do używania w swobodnej konwersacji sformułowania „chuj mnie strzela”. Więc ludzie się oburzają, kiedy rzucam je w przestrzeń. I właśnie dlatego to robię.
Patrzę na te wszystkie kobiety, które robią to, co „powinny”. Są szczupłe, uśmiechnięte i uprzejme, atrakcyjne, ale nie wyzywające. Mają dyskretne makijaże, ładnie jedzą, zapierdalają na cały dom, stawiają rodziny na pierwszym miejscu, nie wyrywają się przed szereg, ze wstydem czytają swoje teksty na warsztatach, „bo to jeszcze takie wprawki”. W pracy nie proszą o podwyżki, które im się należą jak psu micha.
I teraz zadajmy sobie zasadnicze pytanie: Po co? Jaka nagroda czeka je za dostosowanie się do tych wszystkich zasad? Otóż, moi drodzy, żadna. To jedno wielkie oszustwo. Jeśli żyjesz pod dyktando innych, to jedyna konsekwencja tego jest taka, że będziesz żyć pod to dyktando, aż umrzesz. I to jest przerażające. Ja wiem, że to banał, ale życie jest naprawdę krótkie. Ostatnio coś przeskoczyło mi w głowie i codziennie budzę się z myślą, jak mało mam czasu na to wszystko, co chcę jeszcze zrobić. Nawet przy pomyślnych wiatrach nie zdążę już przeczytać wszystkich świetnych książek, które chcę poznać. Nie zdążę nauczyć się wszystkich tych wspaniałych rzeczy, które są takie interesujące. A przy niepomyślnych wiatrach jutro mogę wpaść pod samochód i to już będzie koniec. Mamy tak mało czasu, tak cholernie mało czasu! Tymczasem tracimy te cenne minuty życia, które mogłybyśmy przeznaczyć na cieszenie się swoim ciałem, swoim intelektem, swoimi talentami: na jedzenie lodów i pomarańczy, na rozmowy z przyjaciółmi, na seks, na czytanie świetnej literatury i na pisanie tych wszystkich opowieści, które ŚWIAT MUSI USŁYSZEĆ. I na co je tracimy? Na przejmowanie się jakimś przegrywam czy innym internetowym anonimem, który dopierdala się do nas, że jesteśmy nie takie, jak by chciał, żebyśmy były.
I teraz, spoiler alert: ten przegryw dopierdala się do nas, nie dlatego, że to łączy się z jakimiś „cnotami niewieścimi” albo że cokolwiek jest z nami nie tak, tylko dlatego, żebyśmy za bardzo nie zawracały innym dupy naszymi potrzebami. A także, żebyśmy nie zaburzały mu poczucia estetyki. Mamy znać swoje miejsce i nie trząść za bardzo tym statkiem.
W związku z tym polecam mieć te wszystkie oczekiwania tam, gdzie słońce nie dochodzi. Nie ma nic złego w przeklinaniu. Męscy mężczyźni robią to cały czas i jeszcze nikt od tego nie umarł. Nie ma nic złego w byciu głośną i szokującą. Nie ma nic złego w wyzywającym ubiorze i ostrym makijażu. I w tym, że wyjdziesz wyrzucić śmieci poczochrana, w szlafroku i kapciach też nie. Nie jesteśmy już w przedszkolu, żeby słuchać się pani wychowawczyni. Jesteśmy dorosłe, do kurwy nędzy. Mamy prawo tu być i robić, co nam się żywnie podoba tak długo, jak nie krzywdzimy innych.
Za każdym razem, kiedy ktoś się do nas dopierdala i sugeruje, że mamy czegoś nie robić, warto zadać sobie pytanie: „czy ta złota rada ma na celu zwiększyć mój dobrostan, czy też ma mnie skontrolować po to, żebym za bardzo nie kwestionowała statusu quo”. Jeśli to drugie, to ja na przykład z przekory intensyfikuję jeszcze owo „niepożądane” zachowanie. Co i Wam polecam. Amen.