Mieszka w zamku tak wysokim, że gdy w deszczowy dzień wygląda przez okno, jedyne, co widzi, to morze białych chmur ciągnących się aż po horyzont. Wyglądają jak ośnieżone, górskie szczyty. Nic nigdy nie przesłania okrutnego słońca, którego światło oblewa dach i mury twierdzy, bezlitośnie rani jego oczy i pali jego bladą skórę. Z tego powodu Blady Książę śpi w ciągu dnia i budzi się o zmierzchu, kiedy światło jest miękkie i ciepłe. Delikatnie gładzi jego policzki i skórę jego dłoni.
Jak widzisz, Książę właśnie wstaje, wraz z księżycem. Jego bose stop kląskają na drewnianej podłodze. Podchodzi do małej umywalki w swojej pogniecionej pidżamie i koronie, która zjechała mu niemal na lewe ucho. Chuj by to strzelił. Kolejny dzień w wieży. Blady Książę wzdycha ciężko i wdycha stęchłe powietrze, pachnące jak stare kościoły. W brudnym lustrze nad umywalką widzi sylwetkę bezkształtną i niedookreśloną w zapadających ciemnościach. Zapomniał już, jak wygląda. Być może w ogóle nie wygląda. Być może nawet go tu już nie ma. Wie tylko, że nie zestarzał się nawet o jeden dzień, odkąd zamknęli go w tej wieży. Bóg jeden raczy wiedzieć, kiedy to było. Książę stracił rachubę.
Myje zęby, nie patrząc w lustro. Pasta do zębów ma różany posmak, jego ulubiony. Jak do tej pory jeszcze się nie skończyła, chociaż tubka zawsze jest na wpół pusta. Ot, jedna z tajemnic zamku.
Do okna podfruwa właśnie dzika gęś. Siada na parapecie i patrzy na niego, przekrzywiając głowę. Już otwiera dziób, jakby zaraz chciała coś wykrakać, ale on bierze spluwę, która wisi na ścianie przy umywalce i strzela do niej. Pudłuje, ale to nieistotne. Pierzasta zdzira odfruwa i zostawia go w spokoju. Dobrze. Niech wypierdala. Nienawidzi tych skrzydlatych kurew, które zawsze patrzą na niego tak, jakby mu głęboko współczuły. I zawsze chcą opowiadać mu o tym, jak to jest na świecie poza zamkiem. Chcę mamić go historyjkami o lazurowych morzach i złotych plażach. O dzikich psach, które żebrzą o jedzenie w nadmorskich kafejkach. O ulicach pełnych życia, o kochankach, którzy trzymają się za ręce, i o staruszkach wożących wnuki w wózkach spacerowych. O sklepikarzach próbujących wcisnąć przechodniom swoje produkty i kotach wylegujących się na poduszkach pod oknami. O szczupłych dłoniach kobiet i ich długich, ciemnych włosach, które tańczą na wietrze. A on nie ma ochoty słuchać o tych pierdołach. Ma ważniejsze rzeczy do roboty.
Wyjmuje szluga ze srebrnej papierośnicy, ozdobionej inicjałami EB. To nie są jego inicjały. Czyje zatem? Blady Książę nie pamięta. A może po prostu nie chce pamiętać. Podchodzi do sfatygowanej sofy rozwalonej na środku komnaty. Stara plama po keczupie lśni w półmroku. On siada tuż obok niej i wyciąga zapaliczkę. Zapala papierosa. Zapala świeczki na stalowym lichtarzu przyczajonym na mahoniowych stoliczku przed kanapą. Pet żarzy się w mroku. Srebrzysty dym tańczy przed oczami Księcia jak egzotyczna hurysa. A on lubi patrzeć na ten spektakl. To dla niego forma medytacji. Wciąga dym w płuca. Gdzieś tam głęboko ukrywa się w nich maleńki ból. I nie, nie chodzi tu o jego serce. Ten żałosny kawałek mięsa jest tak wyschnięty jak gałązka starego drzewa w środku zimy. Jeśli weźmiesz je w swoje dłonie, rozpadnie się z suchym trzaskiem. Nie bierz jego serca w swoje dłonie. Popsujesz je na dobre i co wtedy zrobisz. Nie – ten maleńki ból to guzek na dnie jego płuc. To właśnie on wykończy naszego księcia. O ile nie zabije go jego pomarszczone, wyschnięte serce.
Papieros żarzy się w półmroku, Książę przegląda pocztę. To zawsze jest jedna z pierwszych rzeczy, które robi po wstaniu. Nowa dostawa zawsze pojawia się o zmierzchu – na wielkiej, srebrnej tacy ustawionej pośrodku mahoniowego stoliczka. Nie ma co się nad tym zastanawiać. Zazwyczaj są tam jakieś gazetki z Biedronki z promocjami na łopatkę wieprzową i ręczniki papierowe. Czemu akurat ręczniki papierowe? Książę nie ma pojęcia. I nie obchodzi go to. Zazwyczaj znajduje tam też kilka rachunków telefonicznych, których nigdy nie płaci. Nie ma wszak telefonu – tylko małe radyjko, które nie łapie żadnej stacji. Tylko szum i trzaski. Czasami Księciu wydaje się, że gdzieś w tym szmerze radiowych zakłóceń ukrywa się jakaś wesoła piosenka. Ale po chwili wrażenie ustaje. Blady Książę nie pamięta, kiedy ostatni raz słyszał ludzki głos. Jego własny głos jest tak samo kruchy i wyschnięty jak jego serce. Być może nawet nie da się go już używać. Być może lata na zamku zmieniły Księcia w niemowę.
Książę dalej przegląda pocztę – typową porcję spamu, gazetek promocyjnych i listów od administracji. Gasi papierosa w srebrnej popielniczce, na której wygrawerowano te same inicjały – EB. Chce wstać i wyjść, zrobić sobie jakieś płatki na śniadanie, wypić swoją pierwszą kawę – czarną jak noc, gęstą jak czekolada i gorzką jak samotna starość. Ale nagle coś go zatrzymuje. Elegancka, szkarłatna koperta na samym dnie tacy. Dlaczego nie zauważył jej wcześniej? Bierze ją do rąk. Papier jest gruby i gładki. Pachnie kadzidłem i różami. A nasz Książę, jak już wiesz, lubi róże. Dziwne uczucie zaciska mu klatkę piersiową. W prawym górnym rogu koperty wytłoczono dwa skrzyżowane złote miecze. On już wie, co to oznacza. Trzęsącymi się, spoconymi rękami otwiera kopertę.
Królowa Mieczy
Kiedy Królowa Mieczy wysiada z samochodu, delikatny wietrzyk gładzi jej twarz. Słońce zachodzi, malując świat na złoto. Zaparkowała swojego czarnego bentleya na poboczu wiejskiej drogi. Po wielu godzinach jazdy jej plecy krzyczą bólem. Ona rozciąga się przez chwilę, a potem wyciąga z kieszeni srebrną papierośnicę. Ma wiele kieszeni w swoim prążkowanym garniturze. Wszystkie są większe w środku niż na zewnątrz. Królowa chowa w nich najróżniejsze rzeczy. Swoje sny. Drobne na kawę. Stare rachunki telefoniczne, których nigdy nie płaci. Gęsty, ciemny chaos. Swoje miecze.
Teraz przygląda się papierośnicy. Są niej wygrawerowane inicjały JC. Przesuwa opuszką palca po literze „J”. To nie są jej inicjały. Zadbaną dłonią wyciąga papierosa, zapala go i przygląda się żarzącej się końcówce. Wciąga do płuc srebrzysty dym, potem wydmuchuje go i pozwala, by poniósł go wiatr. Kosmyk rudych włosów wymyka się z jej luźnego koka i teraz wchodzi jej do oczu. Mechanicznym ruchem odgarnia go za ucho. To naprawdę jest jebany koniec świata – myśli sobie, kiedy rozgląda się wokół. Nie ma tu nikogo – tylko morze zielonych traw błyszczące w zachodzącym słońcu i ciągnące się aż po horyzont. Kilka drzew porozrzucanych wzdłuż drogi. Jakieś ptaki. Szelest liści na wietrze i ostatnie, złote promienie słoneczne, które pieszczą jej piegowaty policzek. Jest to tak spokojnie. Więc królowa pozwala sobie doświadczyć tych kilku ostatnich chwil spokoju. Dopóki może. Tam, gdzie jedzie, nie zazna spokoju. Na jej misjach spokój to towar deficytowy.
Królowa Mieczy nie wybrała swojego losu. Któż z nas go wybiera. Ale jest pewna cicha godność w akceptacji tego, co nam przeznaczone. Dlatego Królowa stara się wykonywać swoją pracę najlepiej, jak tylko może. Rzuca niedopałek na ziemię i przydeptuje go obcasem czarnego, zamszowego botka. Potem wsiada do samochodu. Ma przed sobą jeszcze wiele godzin jazdy, zanim dotrze do wysokiego zamku.
Blady Książę
Północ. Komnaty Bladego Księcia wypełnia gęsta cisza. On siedzi przy biurku z papierosem w dłoni, popielniczka po jego prawej jest pełna od petów. Chociaż Księżę odpala jednego od drugiego, one nigdy się nie kończą. Za każdym razem, kiedy bierze do ręki srebrną papierośnicę – zawsze coś tam znajduje. Trzyma ją teraz w prawej dłoni, bawiąc się nią machinalnie. Czuje gładki, chłodny metal pod skórą. Jego palce delikatnie pieszczą inicjały EB. Z jego ust wydobywa się cichy jęk. Oto jest – ten maleńki ból w jego klatce piersiowej. Może to ten guzek na dnie jego płuc. A może nie.
Ale dość tych bzdur. Robota sama się nie zrobi.
Odkłada papierośnicę na biurko. Srebrne wieczko uderza o blat odrobinę za mocno. On ignoruje ten trzask i spogląda w kryształową kulę, która stoi przed nim. Musi podjąć swoje decyzje na ten wieczór. Wewnątrz kuli widzi twarze. Skrawki życia. Małą dziewczynkę, która bawi się lalkami przy drodze. Potem wielkiego gościa na stacji benzynowej, który trzyma w ręku naładowany karabin maszynowy. Oczy mężczyzny są zupełnie martwe. Właśnie wchodzi do środka. Teraz Książę widzi piękną kobietę, która nakłada przed lustrem kremową, czerwoną szminkę na swoje miękkie wargi. Jedna trzecia tych osób umrze tej nocy. Która jedna trzecia? Ta decyzja należy do niego. Chociaż nie do końca. Blady Książę nie może jej podjąć w oparciu o swoje preferencje i emocje. Ma być obiektywny. Dokonać wyboru losowo. Jego dłonie są zimne, kiedy kieruje tych, którzy będą żyć, na prawo, a tych, którzy umrą, na lewo. Jego dłonie są zawsze zimne. Nikt nie dotykał ich od lat. Poza tym w wieży jest chłodno. Książę podejmuje decyzje z bezlitosną efektywnością, sącząc swoją ciemną, gorzką kawę. Jest Tym, Który Wydaje Wyroki. Po cichu liczy w swojej głowie. Jeden – żyje. Dwa – żyje. Trzy – umiera. Mała dziewczynka – żyje. Morderca na stacji benzynowej – żyje. Kobieta ze szminką – umiera. Książę patrzy, jak zamaskowany włamywacz wpada do jej mieszkania i celuje w jej głowę. Bo widzisz, w tym właśnie rzecz. On musi to zobaczyć. Musi być świadkiem tego wszystkiego. Niemym. To ostatnia posługa, którą od niego dostają. Nie są sami. Nie tak naprawdę. Ktoś widzi ich agonię. Obserwuje ich jak kątnik przyczajona na ścianie w rogu pokoju.
Ktoś musi podejmować te decyzje. Więc on je podejmuje. Już dawno temu stwierdził, że najlepiej jest to robić właśnie w ten sposób. Po prostu liczyć do trzech. Raz, dwa, trzy. To właśnie dlatego jego serce skurczyło się i wyschło. Ten żałosny kawałek mięsa tylko przeszkadza. Dlatego właśnie książę strzela do dzikich gęsi na parapecie. Dlatego zapomniał o właścicielce papierośnicy i inicjałów EB.
Ale nie do końca.
Ciężko przełyka ślinę, przypominając sobie szkarłatną kopertę. Popełnił błąd. W zeszłym tygododwniu. A oni to dostrzegli. Oczywiście, że dostrzegli. Jebany kretyn. Idiota. Jak mógł myśleć, że nie zauważą. Spierdolił jak jakiś żółtodziób. Sentymentalny prawiczek. Ale rzecz w tym, że po prostu nie mógł tego zrobić. Nie mógł. Zamyka oczą i wciąż widzi obraz tej kobiety w swojej głowie. Jej delikatną, piegowatą twarz i strzechę rudych włosów, która przypominała mu o kimś, kogo nie chce pamiętać. Była w ciąży. To właśnie go w tym wszystkim dobiło. To dziecko. I to, jak makabryczna miała być ich śmierć. Zmiażdżeni w samochodowej kraksie. Jak mógł na to pozwolić? Ale z drugiej strony – jak mógł na to nie pozwolić? Przypadło im „trzy”. Powinien skierować ich na lewo. I tego nie zrobił. Dlaczego? Dlaczego robili z tego taki straszny problem, do kurwy nędzy? Dlaczego w zasadzie NIE MÓGŁ odrobinę oszukać systemu? Dali mu do całą tę władzę i zakazali robić z nią cokolwiek przydatnego. Na chuj to wszystko? Blady Książę ciska niedopałek do przepełnionej popielniczki i odpala kolejnego papierosa.
A, ale widzisz, takie są reguły. A on znał reguły. Nie możesz być Tym, Który Wydaje Wyroki, jeśli można cię przekonać. Jeśli poddajesz się emocjom albo jesteś przekupny. Jeśli można skusić cię obietnicą bogactwa czy władzy. Twoje dłonie muszą być zimne, jeśli masz wykonywać tę pracę. Twoje serce skurczone i wyschnięte jak gałązka starego drzewa w środku zimy.
Być może zastanawiasz się teraz – co takiego zrobił Blady Książę, by zasłużyć na taki los. Dlaczego zamknięto go w tym zimnym, wysokim zamku. Dlaczego skazano go na wieczną samotność i na przyglądanie się co noc makabrycznym śmierciom obcych ludzi.
Cóż za ignoranckie pytanie. Nic nie zrobił. Życie po prostu nie jest sprawiedliwe – nawet w bajkach. Czasami po prostu rodzisz w złym miejscu, o złym czasie. Czasami twój ojciec jest jebanym kretynem z uzależnieniem od hazardu. Kretynem, który doprowadził twoją rodzinę do ruiny i wpędził ją w długi. Więc sprzedajesz swoją duszę diabłu. Albo aniołowi. Albo Administracji wysokiego zamku. Jeden pies, tak naprawdę. Robisz to, co trzeba. A potem wykonujesz swoją pracę najlepiej, jak potrafisz. Jest pewna cicha godność w akceptacji tego, co ci przeznaczone.
Ale potem popełniasz błąd. Głupi błąd. Przez twoje głupie serce. A potem dostajesz szkarłatną kopertę z dwoma złotymi mieczami wytłoczonymi w rogu. Skrzyżowanymi mieczami.
Blady Książę chowa twarz w dłoniach. Ale nie płacze.
Prawdopodobnie już nie pamięta, jak się płacze.
–––
Jest już późno. Świta. Miękkie światło koloru malinowego szejka wlewa się do komnaty. Blady Książę stoi przed lustrem i przygląda się sobie intensywnie – po raz pierwszy od lat. Poprawia klapy marynarki. Wygląda tak dziwnie w tym formalnym stroju, ale w końcu to formalna okazja. Nie wystarczy założyć pierwszego z brzegu T-shirta i jeansów. To byłby brak szacunku. Książę poprawia koronę, która co chwila przekrzywia mu się na głowie. Ciężkie jest to kurewstwo. Jak to by było – ściągnąć ją chociaż na jeden dzień? Jego szyja pewnie by odetchnęła. Mężczyzna przygląda się ciemnym obwódkom pod brązowymi oczami. Patrzy na ślady siwizny na skroniach. Czy zawsze tam były? Wydawało mi się, że jego włosy miały kiedyś taki ciepły, głęboki odcień. Ciemny brąz. Teraz wyglądają trochę bez wyrazu. Mysio. Ale najwyraźniej tak już było, kiedy przeniósł się do wieży. W wysokim zamku nigdy się nie starzejesz. Blady Książę odchrząkuje. Próbuje coś powiedzieć. Jego głos wydaje się tak cichy i zachrypnięty. Jak zardzewiały miecz, którego nikt nie używał od lat.
Ćwiczy swoje kwestie w głowie. Co ma jej powiedzieć? Pisze scenariusze, przymierza zdania.
– Witaj, Elizo! Miło cię widzieć po tylu latach. Wejdź, proszę. Może kawy?
Potrząsa głową. Brzmi jak jebany angielski arystokrata na herbatce u króla.
– O, cześć, Ela! Dobrze wyglądasz? Nic się nie zmieniłaś!
Oczywiście, że się, kurwa, nie zmieniła. Na tym polega ten układ, czyż nie. Poza tym „Ela”? Co on sobie myśli? Pierdolony kretyn. Nigdy jej tak nie nazywał. Nikt nigdy jej tak nie nazywał.
Słyszy delikatnie pukanie do drzwi i zamiera. Jeszcze raz odchrząkuje. Czuje, że już spocił się jak mysz w tym jebanym garniturze. Musi pamiętać, żeby nie zdejmować marynarki. Ale po chuj miałby przecież zdejmować marynarkę. Dobra. Koniec z tym. Trzeba w końcu otworzyć te pieprzone drzwi.
Podchodzi, bierze głęboki wdech, jeszcze raz poprawia koronę i otwiera.
NAPRAWDĘ nic się nie zmieniła. Ale jej delikatna twarz wygląda na zmarnowaną. Zielone oczy są podkrążone. Musiała jechać tu całą noc.
– Jeremi. – Wita go oszczędnym skinieniem głowy.
On nie odpowiada. Odwzajemnia skinienie i wpuszcza ją do środka.
– Kawy? – mamrocze, nawet na nią nie patrząc w drodze do małej kuchenki. – Czy od razu… – urywa.
– Masz dwadzieścia cztery godziny na całą próbę – odpowiada miękko ona. – Nie musimy się spieszyć.
Rzuca jej szybkie spojrzenie. Ona stoi właśnie w drzwiach kuchni, swobodnie oparta o framugę, z założonymi rękami. Wygląda jak milion dolarów w tym garniturze w prążki. Kosmyk rudych włosów wymknął się z jej koka i włazi jej do oczu. Książę ma ochotę podejść do niej i odgarnąć go z jej twarzy. Dotknąć jej delikatnego, piegowatego policzka. Poczuć różanych zapach jej włosów.
Nie robi tego. Nie robi żadnej z tych rzeczy.
– Głodna? – pyta zamiast tego.
– Mhm. – Ona kiwa głową.
– Mogą być kanapki? – On gorączkowo przeszukuje szafki kuchenne.
– A masz nutellę i masło orzechowe?
On prycha.
– Co to w ogóle za pytanie! Nie powiedzieli ci, do kogo tu jedziesz?
– Z kawałkami orzechów?
– Błagam cię. Za kogo ty mnie uważasz? Nie jestem jebanym barbarzyńcę. – Patrzy na nią. Jej zielone oczy błyszczą. Twarz rozświetlona jest asymetrycznym uśmiechem: lewy kącik jej ust unosi się wyżej niż prawy.
On stawia na stole słoik masła orzechowego.
– Z kawałkami. – Mocno akcentuje słowo. – To jest przyzwoity dom. Mamy tu pewne zasady.
– Czyżby? – Ona podchodzi do stołu, bierze słoik i zaczyna studiować etykietę z uniesioną brwią. – Chryste Panie. Naprawdę jesz to gówno? Jednak jesteś jebanym barbarzyńcą.
On kładzie talerze na stole i wrzuca chleb to tostera.
– Jak się nie podoba, to możesz suche tosty wpierdalać. – Komicznie wypycha bary do przodu jak dres na dzielnicy.
– Jezu, już zapomniałam, jaką jesteś zrzędą. – Ona kręci głową i prycha.
– Lubisz to.
– Mówisz? – Znowu ten uśmiech.
Dziesięć minut później siedzą przy stole w ciszy, która jest ciepła i wygodna. Jedzą tosty z masłem orzechowym i nutellą, jakby robili to przez ostatnie dziesięć lat. Codziennie. Jakby nie dzieliła ich otchłań miesięcy, a może nawet stuleci.
– Dzięki. – Ona odkłada nóż na talerz i wstaje. Podnosi ręce i przeciąga się powoli. – Mogę teraz się zdrzemnąć? Prowadziłam cała noc.
– Pewnie. – On zbiera naczynia ze stołu i wkłada je do zmywarki. – Chcesz moje łóżko?
– To nie będzie problem? – Przechyla głowę. Ten kosmyk, który włazi jej do oczu, doprowadza go do szału.
– Żaden problem. – Wzrusza ramionami. – Prześpię się na kanapie.
– No dobrze.
Ona wkłada rękę do kieszeni swojego prążkowanego garnituru i wyciąga z niego wielki, złoty miecz. Kładzie go na stole. Zapada cisza tak ciężka, że mogłaby łamać kości.
– Dwadzieścia cztery godziny, Jeremi. – Spogląda na staromodny zegarek, który trzyma na łańcuszku spodni. – W zasadzie to dwadzieścia trzy.
On czuje, jak jego stare, skurczone serce podchodzi mu do gardła.
Ona rzuca mu ostre, bezlitośnie w oczy. Potem wychodzi z kuchni.
Po chwili on słyszy trzaśnięcie drzwiami do sypialni.
_
Blady Książę siedzi przy kuchennym stole, wpatrując się w miecz. Na zewnątrz bezlitosne słońce oblewa wieżę ostrym światłem. W środku zimne ręce mężczyzny mechanicznie miętoszą materiał pidżamy. Zdjął już ten głupi garnitur. Próbował przespać się na kanapie, ale nie był w stanie. Wrócił więc do kuchni i teraz siedzi tutaj, gapiąc się na to cholerne ostrze. Przełyka ślinę. Nie chce tego robić. Ale wiem, że musi. Takie są reguły. Przecież zna reguły. Bierze miecz do ręki. Jest zimny i ciężki.
Z bronią w dłoni Blady Książę w końcu wstaje. Nie ma co przeciągać tego wszystkiego. W końcu przecież będzie musiał to zrobić – prędzej czy później. Zastanawia się, czy nie przebrać się na powrót. Trochę nie wypada zrobić tego w pidżamie. Ale teraz, kiedy już podjął decyzję, myśl o tym, żeby to jeszcze przeciągać, wydaje mu się nieznośna. Niech to wszystko już się wreszcie skończy. Jak najszybciej. Idzie do sypialni, nieomal biegnie – z mieczem w ręku.
Ona leży tam na jego łóżku, na boku, jej długie włosy przykrywają poduszkę jak miedziany kobierzec. Blady Książę czuje ostry ból w klatce piersiowej. Chryste. Jak on ma to zrobić? Jak ktokolwiek jest w stanie to zrobić? Podchodzi do niej. Dostrzega wystający spod kołdry prążkowany materiał. Czy ona śpi w garniturze? Ach, nie. Po prostu ma pidżamę w prążki. On nie może powstrzymać uśmiechu. Ból w klatce piersiowej przybiera na sile.
Ona porusza się i nagle otwiera oczy. Patrzy wprost na niego.
– Zrób to – szepcze.
On czuje, jak serce podchodzi mu do gardła. Wyjątkowo suchego gardła. Jego kolana drżą. Siada na łóżku obok niej, żeby się nie przewrócić.
– Masz pidżamę w prążki – mówi słabym głosem, nie patrząc na nią.
– Mhm. – Ona podnosi się na łokciach. – Z kieszeniami. – Wskazuje na małe kieszonki na swojej koszuli. – Widzisz?
On rzuca jej nieśmiałe spojrzenie i uśmiecha się półgębkiem, potem kręci głową.
– Widzę. – Ciepłe, osłabiające uczucie rozlewa się po całym jego ciele. – Na chuj ci kieszenie w pidżamie? Co w nich trzymasz?
– Rzeczy. – Ona wzrusza ramionami.
– Rzeczy?
– Rzeczy.
On odkłada miecz na podłogę. Ona patrzy na niego uważnie.
– Próba musi dojść do skutku. Tak czy inaczej – mówi.
– Wiem. – On bierze ją za rękę. – Nadal mam czas.
Delikatnie gładzi jej dłoń. Obrysowuje kciukiem owalny kształt jej paznokci. Przesuwa palcami po delikatniej skórze jej opuszków. Ona wydaje z siebie ciche westchnięcie.
On spogląda na nią.
– Masz strasznie zimne ręce. – Ona wpatruje się w niego tak intensywnie, że wszystko w nim drży. Jakby prześwietlała go wzrokiem. Do mięśni. Do kości.
– Przepraszam – mówi cicho. Nie może przestać przyglądać się jej dolnej wardze. Ma kolor dojrzałych malin. On zastanawia się, czy smakuje też jak maliny.
Ona przygrywa jego dłoń swoją.
– Nie boisz się? – pyta on.
– Oczywiście, że się boję. – Ona trzyma nadal jego rękę. Jego chłodna dłoń powoli się rozgrzewa. Po raz pierwszy, odkąd pojawił się w zamku.
– Nikt z nich nie zaliczył tego testu. – On przygląda się jej intensywnie.
– Jak do tej pory. – Nagle wydaje się bardzo zmęczona.
– Jak myślisz, dlaczego?
Na chwilę zapada między nimi ciężka cisza.
– Wiesz… Z jakiegoś powodu oni sprowadzili sobie to na głowę… – odpowiada ona po chwili.
– Myślisz, że robią to celowo?
– Myślę… Myślę, że po jakimś czasie są po prostu zmęczeni…
On podnosi jej dłoń do swoich ust i zaczyna całować opuszki jej palców. Delikatnie. Zmysłowo. Ona wydaje z siebie ledwo słyszalny jęk.
– Co byś zrobiła… – On patrzy jej prosto w oczy, pieszcząc jej dłoń. – Co byś zrobiła, gdyby to był ostatni dzień twojego życia?
Ona podnosi się i przybliża swoją twarz do jego twarzy. Blady Książę czuje tę bliskość całym swoim ciałem. Widzi maleńkie piegi na jej policzku i pionowe kreseczki na malinowej dolnej wardze. Ten głupi kosmyk włosów znowu wchodzi jej do oczu.
– To – odpowiada ona.
Ona odgarnia jej kosmyk z czoła, a potem delikatnie całuje jej wargę.
Królowa Mieczy
Złotawy blask zmierzchu wpełza przez okno i rozłazi się w niewielkiej sypialni. Ona leży na łóżku, naga, wpatrzona w jego twarz. Milczy. Stara się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Pasmo siwizny na skroni. To, jak przekręca głowę, kiedy ona głaszcze jego włosy. Ten uśmiech, który próbuje przedostać się do oczu, ale nigdy nie udaje mu się tam dotrzeć. Królowa Mieczy zastanawia się, czy kiedykolwiek mu się to udało. Czy ten mężczyzna kiedykolwiek był naprawdę szczęśliwy? Ekstatycznie szczęśliwy? Czy kiedykolwiek śpiewał pod prysznicem? Tańczył z radości? Może jako dziecko? Szczerze mówiąc, nie była pewna, czy kiedykolwiek był dzieckiem.
Jego korona leży na podłodze. Nie jest mu teraz potrzebna. Już nigdy nie będzie mu potrzebna.
On przytula się do niej i całuje ją. Bardzo, bardzo powoli. Jego wargi są miękkie i delikatne. Przesuwa dłonią po jej ciele. Jego skóra pachnie drzewem sandałowym i różami. Jest w tym zapachu też coś trawiastego. Jak łąka po deszczu. I jest też coś gorzkiego.
– Muszę powoli się zbierać – mówi ona. Cicho.
– Wiem. – On przymyka oczy.
– Nadal możesz wziąć ten miecz… – Jej głos lekko drży.
– Wiesz, że tego nie zrobię.
Ona czuje gwałtowny skurcz w klatce piersiowej, jakby ktoś ścisnął ją imadłem. Zamyka oczy.
– Nienawidzę tego, wiesz? – wyrzuca z siebie. – Nie chcę tego robić.
– Wiem – szepcze on i spogląda na nią.
– Czemu? – Królowa zaciska zęby. Czuje, jak krew szumi jej w uszach. – Czemu to zawsze ja muszę to robić, do kurwy nędzy?! CZEMU? Czemu żaden z was nie ma na tyle jaj, żeby się wykazać? Czemu wszyscy jesteście tacy… Tacy SŁABI?!
On nie odpowiada. Odwraca wzrok.
– Sama to powiedziałaś – mówi w końcu. – Jesteśmy… po prostu zmęczeni…
Ona wychodzi z łóżka, nie patrząc na niego. Nie chce na niego patrzeć. Podnosi z podłogi swój prążkowany garnitur i idzie do łazienki.
Wchodzi pod prysznic i pozwala strumieniom gorącej wody oblewać swoje ciało.
Kurwa. Kurwa. KURWA.
Ma ochotę wrzeszczeć. Otwartą dłonią uderza w ohydne niebieskie kafelki pod prysznicem. Potem zakręca kurek z gorącą wodą i odkręca zimną, fundując sobie szok termiczny. Krzyczy, kiedy lodowate potoki uderzają w jej rozgrzane ciało.
Wychodzi spod prysznica i wyciera się do sucha. Przybiera profesjonalny, neutralny wyraz twarzy, który wyćwiczyła sobie właśnie na takie okazje. Ubiera się, po czym zaczyna starannie, metodycznie nakładać makijaż. Musi być nienaganny. Na koniec maluje usta czerwoną szminką Chanel. Numer 54, Paradoxale. Odchrząkuje, poprawia garnitur i wychodzi.
On już na nią czeka. Założył jakieś spodnie i T-shirt i stoi teraz naprzeciwko niej z rękami w kieszeniach. Jego korona leży na podłodze.
– Co teraz? – pyta on. – Czy… muszę się jakoś przygotować? Mam się położyć albo…
Ona kręci głową.
– Nie ma potrzeby. Możesz stać. W sumie… W sumie wolałabym, żebyś stał.
– OK.
Ona podchodzi do niego, patrząc mu głęboko w oczy. Dostrzega w nich coś. Cichą prośbę.
Z kieszeni wyciąga złoty miecz i wbija go w jego klatkę piersiową. On wydaje ciche stęknięcie, po czym pada na kolana. Nie walczy z nią. Pozostali czasami to robili – kiedy już przyszło co do czego. Ale on stara się po prostu wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafi. Jest w tym cicha godność. W akceptacji tego, co mu przeznaczone. Królowa Mieczy bardzo w nim to szanuje. Są do siebie podobni pod tym względem.
Ona wyciąga miecz z jego piersi, podczas gdy on przygląda się jej nieruchomym wzrokiem. Ona odkłada broń, podnosi dłoń i wyciąga z ciała Bladego Księcia jego serce, biedne, sponiewierane, ledwo bijące. Maleńkie jak serce wróbla. Królowa Mieczy ma ochotę je ucałować.
– Zrób to szybko. – W jego cichym głosie słychać błagalne nuty.
Ona zamyka oczy. Jej własne serce krzyczy z bólu. Ale zasady to zasady. Ona doskonale zna zasady. A on podjął decyzję.
– Dziękuję. – Królowa Mieczy powoli, niechętnie rozchyla powieki.
– Nie ma sprawy – szepcze Blady Książę.
Ona patrzy na niego po raz ostatni, po czym bierze jego serce w prawą dłoń i szybko ją zaciska. Bardzo mocno. Jego serce pęka z suchym trzaskiem. Blady Książę pada na podłogę. Jego ciało rozpada się w proch. Ona rozchyla dłoń. Wypada z niej garstka popiołu.
Królowa Mieczy rozgląda się po sypialni.
Jutro ktoś z Administracji przyjdzie i posprząta tutaj. Może zrobią jakiś remont. Przydałoby się tu porządna renowacja, zanim wprowadzi się tu nowy Książę.
Kobieta pochyla się nad kupką popiołu i wyciąga z niej srebrną papierośnicę. Dostrzega inicjały EB, wyryte na wieczku. Lewą dłonią strzepuje z niego pył. Otwiera ją, wyciąga papierosa i wkłada papierośnicę do jednej ze swoich licznych kieszeni. Czyści i chowa swoje miecze. Potem zapala papierosa i ostatni raz rozgląda się po pokoju.
A potem opuszcza wysoki zamek na zawsze.